Szymun Wroczek przedstawia »Pitera. Wojnę«

27.04.2018 Przetłumaczony wywiad z Szymunem Wroczkiem dla rosyjskiej społeczności. Autor przedstawia nam nowego Pitera i opowiada o kulisach jego powstawania.

Szymun, cześć! Opowiedz nam o swojej nowej książce.

Witajcie, drodzy czytelnicy!

Nazywam się Szymun Wroczek, jestem autorem powieści „Piter” oraz „Piter-2”, który niedawno ukazał się nakładem wydawnictwa Insignis pod tytułem „Piter. Wojna”.

Powieść nie jest bezpośrednią kontynuacją „Pitera”. Jest to w pewnym sensie spin-off, ponieważ drugoplanowa postać pierwszej książki — Uber, odmrożony „czerwony” skinhead, stał się głównym bohaterem. Uber już wcześniej zwracał na siebie uwagę, a teraz wraca na pełnym gazie. Przyjaciele-pisarze, którzy przeczytali książkę, zanim ukazała się drukiem, mówią, że Ubera zrobiło się troszkę za dużo. I odwrotnie, teraz otrzymuję sygnały od czytelników, że Ubera jest jakoś tak mało. Chcemy więcej Ubera! Może to właśnie jest ten słynny złoty środek, nie wiem.

Pierwszy „Piter” wyszedł w odległym 2010 roku. Wówczas była to trzecia książka w serii „Uniwersum Metro 2033” (w Polsce pierwsza – przyp. red.) oraz pierwsza książka w całości osadzona w metrze Sankt Petersburga po wojnie atomowej. Minęło dwadzieścia lat od apokalipsy i odkrywamy przed sobą Petersburg.

Niedługo przed „Piterem” ukazała się powieść Władimira Bieriezina „Znaki drogowe”. Bohater odbywa w niej podróż z Moskwy do Petersburga, ale podczas pisania naszych książek kontaktowałem się z Władimirem Bieriezinem, omawialiśmy budowę petersburskiego metra i uwzględnialiśmy wprowadzane przez wątki. Tak powstał wspólny obszar gry.

Po wydaniu mojej książki ukazała się trylogia Andrieja Diakowa. Tamtejszymi bohaterami są stalker imieniem Taran i jego syn Gleb. Jednocześnie Andriej ściśle przestrzegał reguł wprowadzonych przeze mnie i Władimira Bieriezina, dodając własne wątki do wspólnego obszaru gry. Trylogia Diakowa została ciepło przyjęta przez czytelników, a przestrzeń samego Petersburga się rozszerzyła. Później wyszła książka Iriny Baranowej i Konstantina Bieniewa „Świadek”, tam otworzono linię metra odseparowaną zawałem. Książka przedstawia śledztwo prowadzone w zamkniętym obszarze. Po „Świadku” ukazała się książka „Trzecia siła” autorstwa Dmitrija Jermakowa i Anastasii Osipowej. Obszar petersburskiego metra rozszerzył się i stał bardziej skomplikowany. Kiedy wyszła książka Walerija Pyłajewa „Wyborg”, w której pojawiają się uciekinierzy z jednej ze stacji metra, strefa gry zaczęła sięgać granicy z Finlandią.

W ciągu siedmiu lat świat petersburskiego metra wzbogacił się i rozbudował. Teraz wracam do świata postatomowego Petersburga ze swoją nową powieścią.

Ciekawie się ją pisało. Mam szczerą nadzieję, że wam będzie się ciekawie czytało.

Opowiedz, jak narodził się pomysł drugiego „Pitera”.

Ponad stutysięczny nakład pierwszego „Pitera” się rozszedł. Po tym, jak pierwszy „Piter” wyszedł spod prasy drukarskiej, ludzie zaczęli zadawać mi pytania: czy pojawi się kontynuacja? Odpowiadałem wtedy: sądzę, że historia jest zakończona, co miałbym kontynuować?

I wtedy, że tak to ujmę, mówiono mi o wojnie z Weganami. To naprawdę interesujące!

Myślałem: tak, to bardzo interesujące. Tylko że potrzeba nie tylko tła wydarzeń, ale i samej głównej opowieści… Centralnej, osobistej historii. Rzecz w tym, że przez długi czas nie miałem tej historii. Jednakże kilka lat temu w mojej głowie zrodził się pomysł, że jeden z bohaterów pierwszej książki, „czerwony” skinhead Uber, jednak przeżył. I od razu znalazła się opowieść. W dodatku dosyć obszerna. Ubera zawsze jest pełno. Ci, którzy czytali pierwszą książkę, wiedzą, że Uber zajmuje całą wolną przestrzeń i trochę ściska pozostałych bohaterów.

Tak skończyłem drugą powieść. W sierpniu 2016 roku oddałem ją wydawnictwu.

W lutym 2018 w Rosji wyszła drukiem, nareszcie. Zastój wynikał z tego, że akurat po wysłaniu powieści seria „Uniwersum Metro 2033” została tymczasowo zamrożona. Były ku temu jakieś powody, ale…

Ponadto przydarzyła mi się podobna sytuacja z powieścią „Rzym-2”, którą napisałem dla serii Entogenez. W końcu jej nie wydano. Przyjaciele żartowali „Wroczek – zabójca projektów”. Wystarczy, że napiszę drugą książkę w znanym projekcie, a jego już zamykają…

Ale „Piter. Wojna” w końcu wyszedł.

Aby tak się stało, Dmitrij Głuchowski musiał otworzyć nową serię – „Uniwersum Metro 2035”. Nie no, żartuję oczywiście. Po prostu dopisało szczęście i cieszę się z tego powodu.

Co dawało ci natchnienie podczas pisania?

Od zawsze interesowałem się spaghetti westernem. W odróżnieniu od klasycznych westernów, które generalnie były optymistyczne, Włosi kręcili mroczne, ponure, cyniczne i smutne filmy. Filmy o dobrze w epoce zła, o wstawaniu z kolan. Prawdziwa postapokalipsa na ekranie. Bardzo lubię legendarną „dolarową” trylogię Sergio Leone, ale są i inne niesamowite spaghetti westerny – „Django”, „Gringo”, „Człowiek zwany Ciszą”.

Jeszcze jednym źródłem inspiracji jest dla mnie „Scaramuccia” Rafaela Sabatiniego. Główny bohater tej powieści nie odpuszcza żadnej okazji do pożartowania sobie z przyjaciół i wrogów, zupełnie, jak mój Uber.

Stephen King i James Ellroy.

I oczywiście Szekspir ze swoim żonglowaniem stylem niskim i wysokim. Czasami o najważniejszych sprawach powinno się mówić prostacko, a o zwyczajnych – dostojnie. Szekspir perfekcyjnie władał tą sztuką.

Martin McDonagh, irlandzki dramaturg i reżyser. Obecnie wielu go kojarzy z filmami „Najpierw strzelaj, potem zwiedzaj” i „Trzy billboardy za Ebbing, Missouri”, a wówczas mało kto o nim słyszał. Zostałem miłośnikiem McDonagha, kiedy przeczytałem w dalekim 2005 roku, w malutkiej zielonej książeczce, trzy jego sztuki. MacDonagh zrobił na mnie ogromne wrażenie. Jego mocny czarny humor w zestawieniu z nieudawanym tragizmem. Jego dokładne, krytyczne zrozumienie ludzi… W skrócie, jestem fanem.

No dobra, on jest fanem… [możliwa gra słów: фанат oznacza zarówno „fan” i „fanatyk”]

I naturalnie inspirują mnie rodzina, przyjaciele i muzyka.

Czemu napisanie „Pitera. Wojny” zajęło ci siedem lat?

Przy dobrej pracy nie trzeba się spieszyć. A tak poważnie, nie od razu zacząłem pisać. Pierwszym podejściem do powieści jest opowiadanie „Uber i rewolucja”, napisałem je na prośbę Wiaczesława Bakulina w 2011 roku. Sława powiedział do mnie: pisz do zbioru, o niczym nie wiem. Sława jest dobrym człowiekiem, ale surowym redaktorem. Nie było jak się wymigać. Siadłem przy stole i zacząłem spisywać pomysły, wątki. Jakoś mi się nie układało… Niespodziewanie pojawiła się myśl – a co, jeśli Uber tak naprawdę nie zginął?

Wiecie, pierwotnie Uber miał umrzeć w pierwszym „Piterze”. Tak go zaplanowałem, kiedy jeszcze przekazałem Dmitrijowi Głuchowskiemu pierwszy synopsis na stronę.

Zdawałem sobie sprawę, gdzie zostawiłem Ubera, w jakiej sytuacji. I że następnie szary potwór pojawił się na stacji Wasilieostrowska, a to oznaczało, że sytuacja Ubera nie wyglądała za dobrze… Ale jak konkretnie? Czy ma jakąś szansę? Nie miałem pojęcia. Zacząłem układać, odtwarzać wydarzenia pierwszego „Pitera” w głowie, jak film. Wtedy ustaliłem, że szansa istnieje.

I kiedy powrócił Uber, fabuła pojawiła się jakby z powietrza. Tylko zdążyć zapisać.

Ale nie od razu siadłem do pisania, ponieważ byłem zajęty czym innym. Dokańczałem „Rzym-2” do projektu Etnogenez – to zajęcie było bardzo trudne i złożone. Dopiero w 2013 zabrałem się za „Piter-2” jak należy. W 2016 roku, po trzech latach, postawiłem ostatnią kropkę i odesłałem rękopis wydawnictwu. Więc w rzeczywistości pisałem książkę trzy lata, a nie siedem.

Ale to było znacznie dłużej, niż pisałem pierwszą powieść. Pierwszy „Piter” zabrał mi pięć miesięcy, drugi – trzy lata. Olbrzymia różnica.

I nie tylko w czasie. Spójrzcie. Pierwszy „Piter” jest powieścią jednego bohatera. Napisaną według hollywoodzkiego schematu, „Bohater o tysiącu twarzy” Campbella, podróż bohatera, mit, trzy akty – tam wszystko jest, powołanie, wyrzeczenie się powołania, bogini i inne obowiązkowe elementy. To jest prawdziwy hollywoodzki styl. Powiedziałem kiedyś w wywiadzie, że kręcę filmy tekstem. Tak to właśnie wygląda.

Pisanie tej powieści było ciekawe, ale i złożone. Dosłownie złożone. Wspominam teraz tamten czas i nie jestem pewien, czy zdołałbym to powtórzyć. Spałem po trzy-cztery godziny na dobę, cały wolny czas poświęcałem pracy nad powieścią. Pisałem w domu i na ulicy. Pisałem w urzędzie, kiedy miałem jakieś sprawy do załatwienia. Pisałem na próbach tańca córki. Pisałem na komputerze, ręcznie, na maszynie do pisania… Wycinałem tony materiału. Byłem śmiertelnie przerażony, że mi się nie uda. I że nie zdążę w terminie.

I nie zdążyłem. Miałem pokazać powieść do 31 grudnia 2009 roku. Ale w terminie miałem tylko dwie trzecie książki. I Dmitrij Głuchowski, któremu te dwie trzecie książki się spodobały, dał mi jeszcze dwa miesiące. I nawet to okazało się być za mało – kiedy książka trafiła do składu, wciąż podsyłałem redaktorowi ostatnie rozdziały. Bogu dzięki, jakoś się wszystko ułożyło, a czytelnikom książka przypadła do gustu. I mi osobiście się ona podoba, chociaż wiele bym w niej zmienił.

Po „Piterze” napisałem jeszcze dwie powieści i dowiedziałem się czegoś o sobie jako autorze. Nie jestem pisarzem jednej melodii. W sensie wyszedł mi Bruce Willis, czyli Iwan z pierwszego „Pitera”, i dotarł do finału – a my śledziliśmy tylko jego… Bliżej mi do polifonii. Kiedy bohaterów jest wielu, każdy ma swoją opowieść i zadanie, swój cel i swój temat. Te osobne tematy splatają się, wpływają na siebie, i otrzymujemy jedno wspólne brzmienie.

Innymi słowy, „Piter. Wojna” postrzegałem jak podziemną „Grę o tron”. Nie dlatego, że wszędzie jest seks, karzeł dowcipkuje, a wokół latają smoki. Nie. Kwestia liczności wątków i w tym, że nikt, nawet najlepszy człowiek, nie ustrzeże się obrażeń i śmierci. Niestety. I zwycięstwa, przy okazji, też nie. A zamiast chichoczącego karła – dwumetrowy zabawny skinhead.

Co sądzisz o tym, że otwierasz tą powieścią nową serię?

Sądzę, że to dobrze.

Problemem (a jednocześnie przyjętą cechą) starego „Uniwersum Metro 2033” była statyczność systemu.

Autorzy mogli opisywać osobne lokacje, miasta, fragmenty, wydarzenia, ale nie mogli niczego radykalnie zmieniać. W finale wszystko, za wyjątkiem losów postaci, miało wrócić do punktu początkowego. Taki był jeden z warunków „Uniwersum 2033”. Stabilność w świecie apokalipsy – bardzo ironiczny, swoją drogą.

Nowe „Uniwersum Metro 2035” zdejmuje te ograniczenia. Czyli jest „Uniwersum Metro 2033” na sterydach, Uniwersum, które zdjęło nogę z hamulca. Autorzy przestali być obserwatorami jednej lokacji, stali się demiurgami, zaczęli budować swoją część Uniwersum. Mogą burzyć i wznosić miasta, przeprowadzać wielkie wędrówki ludów, wojny, przewroty, zmieniać biegi rzek i wysadzać góry. Innymi słowy, zmiana systemu zachodzi nie tylko w przestrzeni, ale i w czasie.

Świat „Uniwersum 2035” jest brutalny, krwawy i niecenzuralny. Mógłbym powiedzieć, że poważniejsze i dobitniejsze podejście do apokalipsy. Spaghetti apokalipsa.

Czego życzysz naszym czytelnikom

Zdrowia i szczęścia, przyjaciele! I troszczcie się o swoich bliskich. To najważniejsze. I czytajcie książki!

Przy okazji, gdy pisaliśmy ten wywiad, co okazało się być równie przyjemne, jak pisanie samej książki, zdążyliśmy ją już wyprzedać. Czy cieszy cię fakt, że wywieźliśmy cały nakład z magazynu w ciągu dwóch dni? (Rzecz jasna mowa o Rosji – przyp. red.)

A jakże. To przyjemne uczucie, kiedy ludzie czekają na twoją książkę. Mam nadzieję, że sprzedaż też będzie dobrze wyglądać.

Dziękuję za uwagę, drodzy czytelnicy! Liczę, że książka wam się spodoba. Trzymajcie się!

Tłumaczenie wywiadu z rosyjskiego: Leo0502

KOMENTARZE:

Dodaj komentarz