Główna › FORUM › Wasza twórczość › Calisia
Temat zawiera 0 odpowiedzi, i ma 1 odpowiedź, ostatnio zaktualizowany przez Cypis 4 lat, 7 miesięcy temu.
-
AutorWpisy
-
30.08.2018 o 18:21 #5312
Ogólnie mówiąc Gród prezentował się całkiem nieźle. Jak na tak małe miasto, rynek był wielkich rozmiarów, ale już niczym nie przypominał dawnego rynku. Można by powiedzieć, że wrócił do swojej dawnej funkcji, czyli małego, brudnego miasteczka, w którym grupka ludzi uparcie broni się przed wszystkim, co jest na zewnątrz. Jedyne czego tu jeszcze brakowało to rycerzy z mieczami, którzy właśnie wracaliby z bitwy. Jak to możliwe, że ludzie w ogóle zdołali tu przeżyć? Być może to strategiczne położenie rynku i unikatowe rozmieszczenie budynków umożliwiło broniącym się tu desperatom zmienić to miejsce w fort obronny.
Podchodziłem właśnie do barykady na ulicy Złotej. Była to wschodnia granica Grodu. Barykada była wzniesiona z autobusów i samochodów ustawionych jeden na drugim. W dodatku całość od zewnętrznej strony była obita blachą. Uniemożliwiało to prawie jakąkolwiek próbę natarcia.
Na całe szczęście władze Grodu nie były wybredne i zajmowały neutralne stanowisko w sprawie kupców i podróżników. Mogli oni spokojnie wejść do środka, przenocować, a nawet pohandlować, pod warunkiem, że płacili cła od swoich towarów. To oznaczało, że nie miałbym raczej wielkich trudności, żeby się tam dostać.
Podszedłem bliżej do barykady, położyłem swój karabin na ziemi i podniosłem ręce do góry. Strażnicy od razu nakierowali na mnie promień światła z reflektora na barykadzie. Nie wydawali się być zbyt przejęci.
- Ktoś ty? – zapytał pierwszy z nich.
- Jestem kupcem wędrownym, przybywam z poza Calisii – odpowiedziałem im.
- Jesteście tu tranzytem czy dla handlu? – zapytał drugi.
- W zasadzie to i jedno i drugie.
- No dobra, nie wnikam. Pamiętaj tylko, żeby zapłacić podatek za towar i staraj się nie wywoływać żadnych burd, to nic ci się nie stanie.
- Dobrze, będę uważać.
Po naszej krótkiej rozmowie strażnik podszedł do panelu rozdzielczego i pociągnął za dźwignię. Blaszane wrota rozstąpiły się przede mną otwierając mi wejście do miasta.
W zasadzie była to pierwsza okazja od dość dawna, kiedy mogłem zobaczyć tak duże skupisko ocalałych. Ucieszył mnie ten widok. Ludzie tłoczyli się tutaj na ulicach, rozmawiając, śmiejąc się i płacząc. W dawnych czasach jeszcze przed wojną ludzie nie lubili tej miejskiej wrzawy. Szczególnie ci bogaci. Uważali to za coś złego co raczej
uprzykrzało życie. Dla mnie było zupełnie odwrotnie. Słyszałem w tym dźwięk prosperującej społeczności. Dźwięk życia. Od razu wyciągnąłem swój zeszyt i ruszyłem przed siebie. Miejsca w zeszycie miałem mało i z długopisem też było niespecjalnie, więc musiałem skrócić moje opisy tego miejsca.
Z tego co zauważyłem, to w zasadzie nie bylo tu elektryczności. Wszystkie budynki miały na dachach mniejsze lub większe kominy z silnikami parowymi. Normalnie jakbym zafundował sobie wycieczkę do osiemnastego wieku. Widać było, że mieszkańcy za wszelką cenę próbowali poradzić sobie z problemem zimy. A tą mieliśmy aktualnie bardzo srogą. Temperatura stała wynosiła -34 stopni Celsjusza, ale w nocy potrafiła spadać nawet do -40 stopni. W takich warunkach żadne życie długo nie przetrwa. A w szczególności ludzkie. Pewnie pytacie się jak to do tego doszło?
Wszystko zaczęło się w 2013 roku. A dokładnie mówiąc to 6 czerwca 2013 roku. Wtedy zaczęła się trzecia wojna światowa. Dla ludzkości niestety śmiertelna. Wtedy to właśnie liderzy wszystkich największych supermocarstw świata, świetnomyślnie zdecydowali się spuścić na siebie jedenaście tysięcy pocisków nuklearnych. I co najgorsze, w tym samym czasie. Nie dało to ludziom żadnego czasu na przygotowanie się. W zasadzie wszyscy żyjący w dużych miastach, zagrożonych atakiem nuklearnym, mieli mniej niż dwadzieścia minut na znalezienie dla siebie odpowiedniego schronienia.
W całej Polsce znajdowały się tylko cztery miasta zagrożone właśnie takim atakiem. To były Warszawa, Kraków, Wrocław i Gdańsk, jako że jest strategicznym miejscem portowym. Ale co się stało z pozostałymi osadami? Przecież największe miasta w Polsce zamieszkiwały około cztery miliony osób. Co się stało z pozostałymi trzydziestoma czterema, które żyły na wsiach i w miasteczkach? Cóż… nie zginęli od razu. W zasadzie to znajdowali się nawet w bardziej komfortowej pozycji niż ludzie w miastach. Mieli czas na przygotowanie się. Niestety katastrofa ich nie ominęła. We wszystkich mniejszych miejscowościach zaczęła szerzyć się anarchia. Ludzie próbowali uciekać i migrować, najczęściej do miast, licząc na pomoc. Niestety znajdowali tam tylko zgubę.
Oczywiście wojsko próbowało przywrócić porządek, próbowało też udzielić jakiejkolwiek pomocy. Wszystko to jednak okazało się niemożliwe, zważając na fakt, że rząd przepadł jak kamień w wodę a anarchia była już na tyle powszechna, że przywrócenie porządku trwałoby całymi latami i to nawet w sytuacji bezkryzysowej.
Tak też struktury wojskowe powoli upadały a w ślad za tym także Polskie państwo. Ostatnia dywizja pancerna rozwiązała się w 2015 roku. Wtedy ludzie uświadomili sobie, że żadnej pomocy nie będzie i od teraz będą zdani wyłącznie na siebie. Jeżeli jakieś ośrodki wojskowe jeszcze istnieją to najprawdopodobniej są oddalone od miast i nie mają ze sobą żadnej łączności.
Kalisz to małe miasteczko znajdujące się na zachodzie Polski. Przed wojną zamieszkiwało je jakieś sto tysięcy osób. Gdy stało się ”nieoczekiwane”, miasteczko prawie tego nie odczuło. Po dwóch dniach zaczęły wybuchać pierwsze zamieszki. Wojskowi próbowali ewakuować ludność z południowej części miasta, ale prawda była taka, że nie mieli dokąd jej zabrać. Co mądrzejsi woleli zostać w swoich domach. Ci co jednak uwierzyli w obietnice wojskowych i zabrali się z nimi, gniją teraz na drodze do Ostrowa Wielkopolskiego. Ich szkielety można oglądać tam do dziś. Tylko paru farciarzom udało się wrócić.
Przez parę następnych miesięcy od pierwszych zamieszek w Kaliszu nic się nie działo. Policja próbowała nawet odbudować jedno władzę w mieście. Najgorsze jednak przyszło wraz z zimą. Zima 2013 roku była najmroźniejszą i najdłuższą zimą w historii ludzkości. Była spotęgowana przez zimę atomową. Tej zimy nie przeżyło 4 miliony osób i to w samej Polsce. Temperatura spadła do -20 stopni, a pamiętajcie, że ogrzewanie nie działało. Ludzie opalali w tedy wszystkim: drewnem, meblami, papierem, gumą, syntetykami a nawet ciałami zabitych. Mimo iż wszyscy z nadzieją wypatrywali ocieplenia. Jednak lato nie nadeszło a temperatura jeszcze bardziej spadała, i po mniej więcej roku spadła do -34 stopni. Ten stan utrzymuje się do dzisiaj.
Kalisz, do którego dotarłem jest obecnie nazywany przez mieszkańców “Calisia”. Miejsce, w którym znajdowałem się aktualnie, to tak zwany Gród – starówka otoczona barykadą. Od południa granicę Grodu wyznaczała rzeka Prosna (jej główny nurt). Od wschodu granice parku dochodzące do ul. Sukienniczej, a od zachodu wielka barykada na ulicy Parczewskiego. Było to jedno z pierwszych miejsc, gdzie w trakcie zimy ludzie znaleźli schronienie. Nie jest znana do końca historia powstania pierwszej ciepłowni na rynku, ale znajdowała się ona w ratuszu. A jak wiadomo, tam gdzie ciepło tam zawsze znajdą się ludzie. A powstanie kolejnych pieców i odgałęzień od głównej ciepłowni było już tylko kwestią czasu. Tak powstała sieć ciepłownicza, która obecnie ogrzewała cały rynek.
Przechadzałem się więc po ulicach Grodu robiąc opis miejsca i spotykanych tu ludzi. Wszystkie drogi prowadziły mnie na Główny Rynek, czyli kwadratowy plac z ratuszem w środku, który jest sercem tego miasteczka.
Gdy tylko tam dotarłem, moim oczom ukazał się “pchli targ”. Tłok był niesamowity. W zasadzie to był tu człowiek na człowieku. Wszyscy nosili przeważnie grube kurtki pozszywanie z resztek innych. Za to nikt nie nosił masek gazowych, bo skażenia promieniowaniem tu na szczęście nie było.
Wszędzie dookoła budynków porozstawiane były stragany. Było ich tak dużo, że w niektórych miejscach dobudowywano do nich piętra. Zaś w budynkach na parterze znajdowały się bardziej wyrafinowane sklepy i instytucje, takie jak zakłady krawieckie, piekarnie, mleczarnie, warsztaty rusznikarskie, szpitale i nawet jeden bank. No właśnie… bank. Gród posiadał własną walutę. Mimo iż handel wymienny nadal był popularny to urząd miejski starał się wprowadzić własną, nową walutę. Były to korony królewskie. Wszystkie monety były bite na wizerunek króla Grodu. Bo Gród miał własnego króla. Podobno był kiedyś oficerem i to on zbudował ciepłownię w ratuszu, co zapewniło mu władzę absolutną w społeczności. To on decyduje o wszystkim i o wszystkich. Ma do dyspozycji, jak na tutejsze warunki, prawdziwą armię.
Na środku rynku stał ratusz. Ogromy budynek, obecnie zmieniony w ciepłownię. Cały dach rozmontowano. A na jego miejsce wstawiono dodatkowe piętro i dwa duże kominy, z których buchała para.
W miarę jak przechadzałem się po rynku, zobaczyłem duże skupisko ludzi. Wszyscy tłoczyli się koło drewnianego podestu z metalową szubienicą o wiadomym przeznaczeniu. Między ludźmi dało się wyczuć atmosferę zaciekawienia i wyczekiwania. Wyglądało to dość przerażająco ale postanowiłem się dołączyć. Po dłuższej chwili wyczekiwania, dwóch zamaskowanych strażników (albo katów) wprowadziło na scenę grupkę więźniów, wszystkich z workami na głowie. Potem oprawcy założyli im stryczki na głowy, spokojnie, bez pośpiechu. Ostatecznie na podest weszła ostatnia przez wszystkich wyczekiwana osoba. Łomot silników parowych, jak bębny, zapowiadające wejście kogoś ważnego, stworzyły muzyczny akompaniament dla tej osoby. Nie weszła tu ze strachem ale bardzo pewnie siebie. Ubrana była w długie skórzane spodnie, grube ocieplane buty wojskowe i w długi, gruby płaszcz z bardo wielkim, puchatym kołnierzem, który zasłaniał większość głowy.
Poza tym miał ciemnorude włosy i zielone oczy. Na oko, był po czterdziestce. To był król. Król Grodu. Tłum od razu się uciszył, i wyczekiwał w milczeniu na przemowę którą zaraz miał wygłosić.
- Bracia! Zebraliśmy się tu by ukarać przestępstwa jakich dopuścili się ci marnotrawcy. Dopuścili się oni aktów przestępstwa i morderstwa, które spowalniają rozwój naszego pięknego Grodu i niweczą jego dobrobyt. Takie zachowanie nie może ujść nikomu płazem, nie tu i nie w dzisiejszych czasach. Wiem, że sytuacja, w której jesteśmy jest ciężka dla nas wszystkich ale ciężka sytuacja wymaga ostrych środków. I dla tego kradzież: broni, pieniędzy czy jedzenia będzie karana śmiercią. Morderstwo bliźniego czyli: obywatela, stróża prawa czy nawet przejezdnego, też będzie tak samo karana. Niech to będzie dla was przestrogą by nie sprzeciwiać się Wielkiemu Grodowi i jego władcy. – następnie odwrócił się skazańców – Wykonać!-
Na to polecenie kat pociągną za wajchę i silnik elektryczny wciągną więźniów za linę obwiązaną dookoła ich szyj. Kiedy zawiśli mniej więcej pół metra nad ziemią silnik zatrzymał się.
Tłum pokornie pochylił głowy, a niedaleko obok stojący ksiądz wykonał znak krzyża dwoma palcami i zaczął się modlić. Potem ci o słabszych nerwach zaczęli się rozchodzić. Reszta gapiła się na nich jeszcze przez godzinę, aż do końca agonii.
Cała ta sytuacja nie należała do codzienności ale nie była też niczym nadzwyczajnym w realiach post-nuklearnej ziemi. Rządził najsilniejszy albo najsprytniejszy, a każdy kto się mu nie podporządkował kończył w ten sposób. Albo był na tyle dobry, że sam zajmował miejsce władcy.
Gdy tak chodziłem po mieście, postanowiłem kupić sobie jakieś uzbrojenie. Nie byłem najbiedniejszą osobą więc stać było mnie na co niektóre luksusy jakie oferowali kupcy. Poszedłem do pierwszego lepszego sklepu z bronią. Był on w miejscu gdzie kiedyś przed wojną znajdowała się restauracja. Nad drzwiami widniał jeszcze napis „Pięterko”. Był to duży sklep, jeden z największych w mieście. Ale nie bez powodu. Obecnie broń człowiekowi jest niezbędna, każdy musi wiedzieć jak walczyć i się nią posługiwać. Dlatego każdy kto umie tworzyć broń, lub ma nawet wiedzę przedwojenną z tej dziedziny, może stworzyć monopol na produkcję broni. Takich ludzi przed kataklizmem w Kaliszu było niewielu. Dlatego oczywiste jest, że gdy doszło co do czego, to wszyscy oni stali się bardzo pożądani. Jeśli tylko umieli sprytnie wykorzystać swój dar, to mogli sobie zapewnić nietykalną pozycję w społeczeństwie. Takim właśnie człowiekiem był pan Zawalski. W latach osiemdziesiątych był rusznikarzem w wojsku. Swoją pasję do broni odkrył jeszcze na służbie zasadniczej. Po opuszczeniu wojska dalej rozwijał się w tym kierunku i zaczął zaopatrywać policję w bron palną. Po wybuchu trzeciej wojny ukrywał się gdzieś w mieście. W końcu dotarł do tworzącego się Grodu i zaoferował swoje usługi. Po paru latach dostał nawet honorowe obywatelstwo. Obecnie to on był właścicielem tego zakładu.
Rozglądając się po sklepie czułem się jak w supermarkecie. Były tu najróżniejsze cuda i cudeńka. Dominowała tu w większości broń biała co wskazywało na to, że przeciętnych Calisian raczej nie stać było na broń palną. W miarę jak przyglądałem się sprzedawanym tutaj towarom, zacząłem zmieniać swoją opinię o broni białej. Pomysły na noże i maczety, a także inne ostre lub ciężkie narzędzia mogłyby zawstydzić niejednego sadystę. Mnie jednak zależało na broni palnej. Poszedłem więc w kierunku drugiej, odgrodzonej części sklepu z karabinami. Tutaj nie wchodził byle kto. Gdy tylko podszedłem do drzwi, drogę zagrodzi mi osiłek w kominiarce.
- Spokojnie, panowie mam czym zapłacić. – Powiedziałem z lekkim uśmiechem na twarzy, i żeby potwierdzić im, że mówię prawdę wyciągnąłem z kieszeni kilka koron.
Bez zbędnych ceregieli osiłek zaczął mnie przeszukiwać. Trwało to chyba ze dwie minuty, dopiero potem odwrócił się i powiedział
- Jest czysty.-
Drugi, towarzyszący mu mięśniak otworzył przede mną duże metalowe drzwi, zapraszając mnie gestem ręki.
- Życzymy miłego dnia. – dodał.
Wszedłem do środka, ale zamiast sali sklepowej byłem w małym pokoiku z biurkiem pośrodku. Za biurkiem siedział jakiś facet. Na oko był po pięćdziesiątce i wyglądał całkiem sympatycznie. Za nim siedzieli dwaj wartownicy z karabinami, którzy go ubezpieczali.
- Kto cie tu przysłał ? – Zadał pytanie ten za biurkiem.
- Nie rozumiem… – Skłamałem.
- Do czego ci potrzebna jest broń.
- Do pracy. – Odpowiedziałem starając się zachować jak największy spokój.
- Do jakiej pracy.
- Jestem stalkerem.- W prawdzie stalkerem już od dawna nie byłem ale musiałem coś wymyślić.
- To znaczy?
- Stalkerzy to tacy ludzie co sprowadzają różne rzeczy z powierzchni. Zazwyczaj w większych miastach.
- Czyli jest pan szabrownikiem?
- Można to tak ująć.
- .. Nigdy tutaj pana nie widzieliśmy…
- Bo jestem tranzytem.
- Czyli jest pan spoza Calisii – Zauważyłem, że tutejsi ludzie mają obsesję na nazywaniu tego miasteczka Calisią.
- Tak, jestem z Poznania. – Prawda jest taka, że byłem z Warszawy, no ale przecież nie mogłem mu o tym powiedzieć. I tak by mi nie uwierzyli. Lub w najgorszym razie zaczęli by mnie przesłuchiwać w celu wydobycia wszystkich informacji. Musiałem tego uniknąć.
- Z Poznania? I dotarł pan aż tutaj. Nie lubię poznaniaków no ale dobra, nie obchodzi mnie skąd jesteś, wiedz tylko, że broń będzie trzymana w depozycie dopóki nie opuścisz miasta. Otrzymasz ją na barykadzie, ale płacisz teraz. Wszystko jasne?
- .. Którędy mogę wejść do sklepu?
- Tymi drzwiami po prawej. – Przesłuchujący zmienił ton na nieco łagodniejszy i pochylił się nad biurkiem notując coś.
Zacząłem rozglądać się po drugiej, niedostępnej dla większości mieszkańców Grodu, części sklepu. Była nieco mniejsza ale o wiele bardziej zagęszczona. Kupowali i targowali się tu żołnierze, stalkerzy bądź zwykłe bandziory. Ogólnie mówiąc, nikt przypadkowy. Sprzedawano najbardziej destruktywne narzędzia, od zwykłych rewolwerów po granatniki i moździerze. Ale nader wszystko dominował tu nowy, ostatnio bardzo modny typ broni: karabiny pneumatyczne. Podobnie jak każda inna broń pneumatyczna, była domowej roboty ale za to zaskakująco cicha. Najlepsze w niej było to, że nie wymagała żadnej amunicji, tylko kulek z łożysk. A te można było znaleźć w wielu mechanizmach. Niestety nie ma do nich tłumików.
Po namyśle zdecydowałem się na właśnie taki karabinek. Był pomalowany na niebiesko i miał jakieś pół metra. Miał celownik laserowy i zbiornik ze sprężonym powietrzem zamontowany w kolbie. Brakowało mu tylko celownika. Ale postanowiłem się o niego wytargować. Podszedłem do jednego z handlarzy i zacząłem kłócić się o cenę. Po paru minutach udało mi się kupić karabinek pneumatyczny, celownik laserowy, lunetę, noktowizor i sprężarkę ręczną do napełniania powietrza w kolbie. Sprzedawca zauważył, że znam się na rzeczy więc postanowił nie kantować. Ostatecznie zapłaciłem za wszystko tylko czterdzieści pięć koron.
Gdy się obróciłem, zauważyłem, że wywarłem duże wrażenie na innych kupujących. Po drugie pokazałem, że mam pieniądze i nie boję się ich wydawać. To nie najlepszy znak, bo ludzie zwrócili na mnie uwagę. A dokładnie tego chciałem uniknąć. Chciałem jak najmniej wyróżniać się z tłumu.
Gdy transakcja dobiegła końca, ulotniłem się ze sklepu. Nie zdążyłem się nawet bardzo oddalić a już jakiś akwizytor zaczął namawiać mnie.
- Niech pan odwiedzi nasz dom na Grodzkiej, mamy tam najlepsze dziewczynki w całym Grodzie.-
- Dziękuję, nie jestem zainteresowany.- odpowiedziałem.
Jedyne o czym teraz myślałem to o ucieczce z tego miejsca. To była tylko kwestia czasu kiedy policja Grodu połapie się, że pieniądze na mój nowy karabin zdobyłem od ich własnego patrol, który wcześniej skasowałem. Patrolował akurat ulicę Łódzką. Szli luźno, nie w szyku, jakby czuli, że są na swoim terenie. Wzięli mnie chyba za bandziora bo bez pytania otworzyli ogień. Było ich tylko dwunastu, więc bez problemu sobie z nimi poradziłem. Szkoda tylko, że uniemożliwiło mi to zostanie w Calisii na dłużej.
Obecnie szukałem najbliższego wyjścia z tej małej enklawy kamienic, otoczonych ze wszystkich stron barykadami, która dumnie nazywa się Grodem. Skierowałem się do najbardziej wysuniętej na wschód barykady, oddzielającej starówkę od parku, która znajdowała się przy kościele św. Józefa. Z jakiegoś powodu, obstawiało ją tylko sześciu żołnierzy, w dodatku słabo uzbrojonych i nie umundurowanych. Może nie spodziewali się żadnego zagrożenia od tej strony?
Wspiąłem się na barykadę po drewnianych schodach. Cała barykada była zbudowana z dwóch tirów obkutych kawałkami blachy i z dwóch stanowisk strzelniczych. Za barykadą rozciągały się wielkie rubieże, które kiedyś były parkiem spacerowym. Niegdyś miłe i przyjemne miejsce do spędzania popołudni w towarzystwie rodziny stało się obecnie martwym zagajnikiem, odgrywającym rolę ziemi niczyjej. Pomiędzy drzewami stało parę zepsutych samochodów, z czego w jednym siedział szkielet. Na polanie pokrytej śniegiem, dokładnie na linii strzału, leżało kila zabitych mutantów. Najwyraźniej nikomu nie chciało się ich podnieść. Cały ten krajobraz przyprawiłby normalnego człowieka o dreszcze… A dla mnie był po prostu ponury.
Szturchnąłem jednego z żołnierzy, w kapitańskiej czapce.
- Ciachałbym przejść na drugą stronę.- poprosiłem oficera.
- Gdzie? Do parku? – zdziwił się. No dobrze, ale tam nic nie ma.- odpowiedział.
- I chciałbym odebrać broń z depozytu, którą kupiłem wczoraj u Zawalskiego – dodałem po chwili.
Podszedł do telefonu zamontowanego na końcu barykady i zamienił parę słów z szefem.
- Musisz poczekać chwilę. Zaraz przyniosą.
Po dłuższej chwili oczekiwania przyszli do nas dwaj pracownicy sklepu z metalową skrzynią, z której wyciągnęli mój karabinek. Zabrałem go nerwowo. Oficer podszedł potem do panelu kontrolnego, które jak zauważyłem, były na każdej barykadzie i pociągną za wajchę. Metalowe schody opuściły się umożliwiając mi zejście na dół.
- Niech pan na siebie uważa, nie ma tam nikogo oprócz mutantów, a te, cholera, atakują coraz częściej. Chyba głodują. W sumie, to co się dziwić. Zima wymroziła wszystko, a nasi szabrownicy ograbili już miasto ze wszystkiego. A głodne mutanty są coraz bardziej agresywne.
No cóż. Słowa wojskowego nie napawały optymizmem. Ale mutanty?
W mieście nie było promieniowania, więc nie było też sposobu by powstały jakieś wybryki natury. Mogły co najwyżej napłynąć z zewnątrz.
Skierowałem się od razu w stronę mostu, łączącego park z ul. Łódzką, biegnąc co sił w nogach. Zdjąłem karabin z ramienia szykując się do ewentualnego strzału.
- – Pomyślałem na głos. – Przecież gdy tu szedłem nie spotkałem niczego podobnego na swojej drodze.
Gdy byłem już blisko mostu, zauważyłem, że niedaleko stąd jest bardzo wysoka wieża. Z ciekawości wziąłem lornetkę i przyjrzałem się jej z bliska. Było tak jak myślałem. Na szczycie wierzy był snajper, który obserwował mnie przez lunetę na karabinie. Zauważył, że go spostrzegłem, ale nic sobie z tego nie robił. Najwyraźniej nie chciał mnie zastrzelić. Pomyślałem sobie, że to pewnie ktoś opłacony przez władze Grodu, kto ma osłaniać wszystkich ludzi przechodzących przez park. Sprytne! Jak widać tutejsza społeczność była dobrze zorganizowana. Niestety, ich dobra organizacja to był dla mnie problem.
Po przejściu przez most trafiłem na ulicę Łódzką. Cała ulica była prawie pusta. Ponad śnieg przebijało się tylko kilka nielicznych wraków samochodów. Jak okiem sięgnąć, nie było tu ani żywej duszy a śnieg nie zgarniany od lat zdążył już na dobre pokryć ulicę metrową warstwą śniegu. Jedyny znak, że była to kiedyś ulica, to długa pusta przestrzeń odgradzająca od siebie kilka pustych kamienic.
Wiedziałem jednak, że ta martwość tego miejsca jest myląca. Gdzieś tu, czy to pod ziemią czy głęboko w budynkach, kryli się mieszkańcy tej ulicy. Mogło być ich całkiem sporo, a mimo to nawet gdybyś stał tu godzinami nie zauważyłbyś niczego. Ja wiedziałem o ich istnieniu tylko dzięki wieloletniemu doświadczeniu, które pozwalało mi kątem oka dostrzegać przemykające w oknach cienie. Wiedziałem, że odprowadzają mnie wzrokiem. Jak na razie naliczyłem ich czternastu. Wydawało by się że aż za bardzo boją się przechodzących, ale ich strach nie jest kompletnie nieuzasadniony. W obecnych czasach, człowiek człowiekowi wilkiem i nawet najbardziej bezbronnie wyglądająca osoba, może przynieść kłopoty. Dlatego najlepiej jest ich unikać.
W przypadku tych ludzi, rzeczą, której najbardziej się bali były patrole wojsk Grodu. Omijali ich jak ognia. A teraz tak samo bali się mnie, po tym jak zabiłem w pojedynkę wszystkich dwanaście osób z patrolu. Chociaż problem był, bo właściwie to nie wszystkich. Dwóm rannym żołnierzom, których mylnie uznałem za martwych udało się uciec i zapewne zameldowali już wszystko w bazie. Niewybaczalny błąd! Nie zajmie im długo zanim domyślą się, że to ja jestem sprawcą, a wtedy wyślą za mną cały zbrojny pościg. Oczywiście nie chcę tego doczekać więc zamierzam dotrzeć do samochodu i ulotnić się stąd.
<p style=”text-align: center;”>C.D.N.</p> -
AutorWpisy
Forum ‘Wasza twórczość’ jest zamknięte dla nowych tematów i odpowiedzi.