Wywiad z przeddzień (2005 r.) wydania »Metra 2033«

16.06.2018 Metro i podziemni mieszkańcy

Moskwa roku 2033 – miasto zniszczone i nieprzyjazne. Ci, którym udało się przeżyć tajemniczą katastrofę, mieszkają, a raczej egzystują, w podziemiach moskiewskiego metra. Pozbawioną ludzi powierzchnię zamieszkały nowe formy życia, odczuwające głównie pociąg gastronomiczny do niegdysiejszych „władców świata”. Tutaj, na dole, jest w miarę bezpiecznie. Oczywiście, jeśli trafiliście na dobrą stację. Artem żyje na WOGNie – nie najgorzej, ale to nadal pogranicze. Kiedy staje się jasne, że i to miejsce podda się pod naporem tajemniczych istot z powierzchni, Artem rusza z prośbą o pomoc do Polis – najbardziej rozwiniętego i najbogatszego „miasta” nowego moskiewskiego metra, położonego na stacji Biblioteka im. W.I. Lenina. W dzisiejszych czasach taka podróż zajęłaby pół godziny (z wliczoną przesiadką na stacji Turgieniewska). Artema, oczywiście, żadna przesiadka nie czeka, a co więcej, jego szanse na dotarcie do Polis żywym i nienaruszonym są, szczerze mówiąc, niewielkie…

To zawiązanie akcji powieści Dmitrija Głuchowskiego Metro, która ma premierę w październiku za sprawą wydawnictwa Eksmo. Każdy, kto chce, może przeczytać powieść na oficjalnej stronie projektu m_e_t_r_o.ru. Chociaż autor zrobił wszystko, by maksymalnie utrudnić czytanie w takiej właśnie formie: w tej „tekstowej” wersji nie ma spisu treści (i, na przykład, żeby trafić na ostatni rozdział, trzeba przejrzeć wszystkie poprzednie), a tekst jest napisany białą czcionką na czarnym tle. Ale nawet to nie przeszkodziło powieści w zdobyciu konkretnej popularności – książka publikowana była etapami (fragment co tydzień) i w dniu publikacji ostatniego rozdziału, stronę odwiedziło ponad tysiąc osób, co samo w sobie jest niezłą statystyką jak na początkującego pisarza. Ale co innego zwraca uwagę. Czytelnicy Metro nie tylko czytają, ale i piszą. Kiedy powieść była jeszcze daleka od ukończenia, na forum już publikowano wszelkie możliwe sequele i prequele. Dmitrij stworzył całą galerię z przysłanych przez fanów Metro grafik. Znani pisarze nie dziwią się aktywności twórczej czytelników – o samym Harrym Potterze napisano setki, jeśli nie tysiące fanfików, ale Dmitrij Głuchowski przed Metrem nie napisał żadnej książki. Wokół powieści, której praktycznie jeszcze nie było, zebrała się interaktywna społeczność czytelników.

Dlatego też nasze pierwsze pytanie było oczywiste:

Jak to się stało? Dlaczego Stephen King nie miał takiej grupy fanów[1]? Dlaczego nic podobnego nie stało się w przypadku nowej powieści Siergieja Łukjanienko Brudnopis[2]? Nie sądzi Pan, że piszą oni gorzej?

– Lepiej, czy gorzej — nie w tym rzecz. Po prostu w powieści Łukjanienko nie ma prawdopodobnego i drobiazgowego opisu świata, do którego czytelnik chciałby się przenieść. Podobnie ma się sprawa z moją nową powieścią Czas zmierzchu (sumerki.ru). To kameralny projekt i mało prawdopodobne jest, że pojawią się do niego fanfiki. Roślinka też jest projektem kameralnym. Co się w nim dzieje? Rozumna roślina przejmuje redakcję pewnej gazety. Co tu można dopisać albo wymyślić? Autor od samego początku nie przewiduje uczestnictwa czytelnika. A Metro, to przede wszystkim świat rządzący się własnymi prawami, pełen najdrobniejszych detali. Dodatkowo, atrakcyjność świata Metro polega na tym, że znane czytelnikowi miejsca, czyli same stacje metra, zamieniają się w coś zupełnie nowego, ale jednocześnie coś, co z łatwością można sobie wyobrazić. Łukjanienko dobrze opisał świat w Labiryncie odbić. Gdyby teraz opublikował powieść w Sieci, to możliwe jest, że wokół niej mogłaby zawiązać się aktywna twórczo społeczność.

Jak Pan wpadł na pomysł, żeby publikować powieść fragmentami? Zazwyczaj autorzy kończą książkę i dopiero później przesyłają do wydawnictwa lub publikują w Sieci.

– Zasadniczo, zacząłem pisać Metro w 1998 roku, a trzy lata później, po kilku odmowach wydawców (uznali, że zakończenie jest nieformatywne, a nie miałem ochoty go przepisywać na nowo), zamieściłem w Sieci pierwszy wariant powieści. Od razu, w całości. Wtedy jeszcze książka nie miała muzyki w tle, a strona była na darmowym hostingu. Teraz każdy rozdział ma „dodane” kilka utworów muzycznych, by stworzyć odpowiednią atmosferę…

Pod koniec 2004 roku, kiedy zdecydowałem się wrócić do Metra i napisać alternatywne zakończenie, powieść miała już określony krąg fanów. Dlatego zacząłem publikować rozdziały według tradycji francuskiej powieści — w odcinkach. Częściowo było to związane z pijarem projektu, chociaż sama strona jest niekomercyjna – nie ma tam bannerów, a za czytanie nie wymagam pieniędzy.

Czy pomysł z muzyką w tle należy do Pana, czy jakiś czytelnik to podpowiedział?

– Nie, to mój pomysł. Na początku tworzyłem odpowiednią atmosferę do pisania z pomocą muzyki, a potem zdecydowałem, że książka będzie lepiej odbierana, jeśli i do nie to dodam.

Jak reagują na ten pomysł wykonawcy?

– No, nic o tym nie wiedzą… Chodzi o to, że dopóki projekt jest bezpłatny, to nie mają podstaw, by wymagać ode mnie usunięcia tych utworów – nie zarabiam na tym, więc działa tu taka sama zasada, jak w przypadku sieci wymiany plików. Jednak jeśli otrzymam prośbę, by na przykład usunąć ze strony kompozycje Roba Dougana, Chemical Brothers czy Massive Attack, to je usunę. Chętnie korzystałbym z oryginalnego soundtracku, ale problem w tym, że pisanie fanfików jest prostsze od nagrywania muzyki. W ciągu całego istnienia projektu dwoje czy troje ludzi proponowało mi swoje kompozycje, jednak nie były one na takim poziomie, by można było zrównać je z, na przykład, Massive Attack.

Z drugiej strony, teoretycznie miałem zapytania od producentów audiobooków. Mówili mi, że można, na przykład, zlecić młodym twórcom realizację soundtracku do książki. W tym przypadku wiadomo, że problem praw autorskich byłby rozwiązany.

WOGN

Mieszka Pan we Francji, ale w moskiewskim metrze orientuje się Pan lepiej od niejednego moskwianina.


– Zasadniczo, jestem moskwianinem, a we Francji mieszkam dopiero trzy lata. Ale metrem interesuję się od ostatnich siedmiu lat, więc nic dziwnego, że coś niecoś o tym wiem. Poza tym pisali do mnie maszyniści, milicjanci, którzy pracują na stacjach. Dostałem bardzo inspirujący list od Drivera, który ma własną stronę poświęconą metrze. Pisał, że wrażenie strachu i niepokoju, które odczuwa się idąc tunelem, są bardzo podobne do tych opisanych w książce.

Biorąc pod uwagę trzecią szynę, powinno być jeszcze straszniej, prawda?

– Okazuje się, że w nocy szyna prądowa jest odłączana. Z tego, co pamiętam po drugiej w nocy – mam wśród czytelników dróżników (pracownik kolei, którego zadaniem jest obsługa przejazdów kolejowo-drogowych i przejść dla pieszych – przyp. tłum.), napisali mi o tym.

Czy było dużo technicznych poprawek?

– Jasne. Przy pierwszej redakcji było wystarczająco bezsensownych rzeczy, ale głównie niemających wpływu na fabułę. Na przykład, ignorowałem przejścia między liniami lub specjalne pomieszczenia służbowe. Miejsce, gdzie można żyć na stacji, nie jest ograniczone widoczną dla pasażera przestrzenią. Są tam wielkie pomieszczenia pod peronami plus pomieszczenia techniczne plus pokój milicji. W pierwszym wariancie Metra opuściłem te szczegóły przez brak wiedzy i otrzymałem wiele poprawek. Ludzie będący w temacie mówili: „Co za bzdura. Dlaczego bohater idzie obchodem, skoro między liniami jest tunel transmisyjny? Dlaczego z niego nie skorzystał?” Dlatego, kiedy zacząłem publikować na nowo, pierwsze rozdziały zostały mocno poprawione z pomocą porad czytelników. Dodałem przejścia między liniami (którymi bohater przemieszczał się lub w tekście było jasno określone, dlaczego wybrał inną drogę: przejście jest zawalone, pilnowane lub zbyt niebezpieczne). Zdziwiłem się, kiedy dowiedziałem się, że za stacją WOGN, skąd zaczyna się akcja, tunele schodzą się i jest tam miejsce dla zawrócenia składu. Ten moment musiałem pisać na nowo. W tym znaczeniu, interaktywność projektu bardzo pomogła. Nie tylko w kwestiach dotyczących samego metra. Wśród moich czytelników znaleźli się na przykład żołnierze z czasów Wojny w Czeczenii, którzy wiedzieli, jak działają granatniki, karabiny, jakiego kalibru są pociski itd.

Nie powinny pozostać żadne większe błędy. Zostawiłem jedną nieprawidłowość – efekt strzelania w tunelach. Ogólnie rzecz biorąc, w tunelach panuje taka akustyka, że nie da się tam strzelać bez konsekwencji – można z łatwością ogłuchnąć. Ale ponieważ mało prawdopodobne jest, by wszyscy mieszkańcy Metra korzystali z tłumików, zdecydowałem, że nie będę tego poprawiać.

Poza tym są też ograniczenia założone od samego początku. Można powiedzieć, że ludzie nie byliby w stanie przeżyć pod ziemią kilkadziesiąt lat, że filtry na pewno by się zużyły. Mówiono mi, że paliwo dieselowskie „zdechnie” po czterech-pięciu latach. Albo że baterie, wyprodukowane dwadzieścia-trzydzieści lat wcześniej, do niczego się nie nadadzą. Próbowałem odpowiadać na takie wytknięcia na forum (przy czym nie wiem, czy miałem rację z technicznego punktu widzenia), jednak uważam wszystkie wymienione rzeczy za wyjątki, naturalne ograniczenia uniwersum. Jest to, mimo wszystko, literatura piękna. Nikt nie zarzuca braku autentyczności Heinleinowi, Bradbury’emu lub Kingowi.

Uważam, że system ekonomiczny oparty na jednostce płatniczej w postaci nabojów jest dość wiarygodny. Wiadomo, że jest to umowne, ale zrozumiałe, że normalne pieniądze w takiej sytuacji tracą wartość, a w cenie jest to, co pomaga przeżyć.

PROSPEKT MIRA

Czy nie martwi Pana ilość fanfików? Z pewnością nie wszystkie są dobrze napisane i nie zawsze odpowiadają Pana wyobrażeniu świata Metro.


— Wprost przeciwnie – cieszę się, że najróżniejsi ludzie – uczniowie, ludzie z wyższym wykształceniem, żołnierze poborowi, biznesmeni i inni – tak zarażają się opisanym światem, że czują potrzebę opowiedzenia jakichś nowych historii na jego temat. Dlatego, nawet jeśli opowiadanie nie jest zbyt dobrze napisane, zawsze mnie cieszy. Niektóre podobają mi się bardziej, niektóre mniej, ale ogólnie odnoszę się pozytywnie do fanfików, które nie stoją w sprzeczności z opisanym uniwersum.

A jeśli stoją w sprzeczności?

— Nie usuwam niczego z forum, z wyjątkiem niecenzuralnych bredni i jakichś politycznych dyskusji… Miejsce na twórczość samodzielną, która nie odnosi się bezpośrednio do świata Metro, jest gdzie indziej.

W jakim stopniu brał Pan pod uwagę prośby i oczekiwania czytelników, kiedy pisał Pan na nowo? W końcu czytał Pan ich opinie przed publikacją każdego kolejnego rozdziału?

– Podziałało to w paru miejscach. Nie będę mówić, gdzie dokładnie. Kiedy zacząłem pisać Metro ponownie, wiedziałem, czym się skończy, jednak akcja pomiędzy konkretnymi wydarzeniami nie była obmyślona do końca. Niektóre drobne zakręty fabularne były tworzone na bieżąco.

Czy udział czytelników nie przeszkadza w pisaniu?

– Nie. Po pierwsze, dodaje energii. Po drugie, dodaje swoistą intrygę, ponieważ można wybierać najmniej oczekiwany przebieg wydarzeń. Załóżmy, że publikujemy 16 rozdział. 60 procent czytelników oczekuje na jedno, 40 – na drugie. Ale zawsze można znaleźć też trzeci sposób, który jest najmniej spodziewany. Ci, którzy pozytywnie mówili o książce, zaznaczali, że jest nieprzewidywalna. A z drugiej strony, w kilku przypadkach czytelnicy podrzucali mi interesujące pomysły, które wykorzystywałem.

Wielu czytelników na pewno czeka na kontynuację Metra?

– Jestem przekonany o tym, że należy pisać tylko wtedy, kiedy chce się coś przekazać. Z zasady, jestem przeciwnikiem sequeli. Jeśli pierwsza rzecz zbudowana jest na podstawie jakiegoś pomysłu, to kontynuacje zazwyczaj są tworzone dlatego, że uniwersum zyskało popularność i należy to jakoś wykorzystać. Mówiłem już, że nie traktuję twórczości literackiej, jako zarobku, dlatego nie interesuje mnie to. Może Wasilij Gołowaczow[3] lub inni mistrzowie gatunku trash są do tego zdolni…

Nie ma Pan żadnego związku z rosyjskim fandomem?

– Absolutnie. I nie chciałbym, żeby Metro traktowane było, jako fantastyka. Znaczy się, według terminologii, jest to niewątpliwie fantastyka, ale pisałem tę książkę prędzej jako przypowieść, alegorię.

Załóżmy, że książka wyszła i cieszy się wielką popularnością…

– Załóżmy (śmiech).

… i w pewnym momencie wydawnictwo, dowiadując się, że nie ma Pan ochoty pisać kontynuacji, decyduje się zlecić to innemu autorowi. Czy mógłby Pan jakoś temu zapobiec?

– Nawet nie wiem, co odpowiedzieć. Musiałbym przejrzeć kontrakt. Takie rzeczy się zdarzają?

A dlaczego by nie?

– Chciałbym uniknąć takiej sytuacji. Metro, czy Czas zmierzchu są dla mnie nie tylko łańcuchem zdarzeń, ale, przede wszystkim, pomysłem. Nie chciałbym zamieniać ich w fabrykę sequeli.

Ale przecież fanfiki faktycznie tym właśnie są, czyż nie?

– Tak, ale fanfiki są bardziej nieoficjalne. Pisarz tworzy Uniwersum, jest swoistym Demiurgiem. Osoba pisząca fanfik, to jakby jedna z istot tego świata. Inny pisarz, tworzący sequel do cudzej książki, pretenduje do roli Pana Boga. A to już może być powodem zazdrości.

Nie chodzi tu nawet o pieniądze. Po prostu autor takiej kontynuacji może zniszczyć wszystko, co stworzyłem. Przy tworzeniu uniwersum Metro, miałem pewne założenia. Na przykład, nie wspomniałem konkretnie, co się wydarzyło. Powieść jest „postatomowa”, co zakłada pewną kanwę, ale nie ma żadnych informacji o tym, co naprawdę się stało. Nie wiemy kto z kim walczył, kto „wygrał” itd. Nie chciałem konkretyzować wydarzeń, które leżały u podstaw fabuły. I autor fanfika, w którym historia poprzedza wydarzenia z Metra (Metro. Prehistoria), konsultował się ze mną, uściślając, co może opisać, a co lepiej odpuścić.

Ale Pan wie, co się stało?

– Oczywiście. Znam wszystkie niedokończone linie fabularne w powieści. Nie chcę pisać kontynuacji Metra. Moim zdaniem, książka jest kompletna. Chociaż miałem kiedyś pomysł na napisanie zbioru opowiadań, z których każde dopowiadałoby historię zaczętą w powieści. Jak zginął Hunter? Czym jest Wielki Czerw i co Artem widział w tunelu? Co się stało z dzikusami, żyjącymi na stacji Park Pabiedy? Gdzie podział się Chan, zgubiony w strzelaninie? W powieści nie ma odpowiedzi na te pytania. Tutaj „zagrała” specyfika projektu – publikując w czasie rzeczywistym, wygrałem na nieprzewidywalności, jednak niektóre linie fabularne urwałem. Nie ma możliwości powtórzenia takiej sytuacji w przypadku Czasu zmierzchu. Plan nowej książki jest bardzo dokładny i nie mam zamiaru od niego odstępować.

POLIS

Czy myślał Pan o tym, by zarabiać, pisząc?


– Wydaje mi się, że bardzo ciężko jest z tego wyżyć. Mieszkam we Francji i ustalone honorarium za pierwszy nakład Metra jest dwukrotnie mniejsze od mojej pensji. Publikacja papierowa jest dla mnie nie sposobem zarobku, ale potwierdzeniem statusu. Status internetowego pisarza jest jednak dość ulotny. W Sieci każdy może pisać, co chce. A kiedy do współpracy zaprasza cię poważne wydawnictwo – to już coś innego. Chociaż Eksmo co miesiąc prezentuje dwóch-trzech nowych autorów fantastyki, więc i tutaj chwała jest niewielka. Jeśli zaś Czas zmierzchu również zostanie opublikowany – to nie do końca fantastyka, a, powiedzmy, coś na granicy gatunku – to już będzie trochę inny poziom.

Ale mógłby Pan na przykład nie zamieszczać zakończenia powieści, jak zrobił to Siergiej Łukjanienko z Brudnopisem. Według niego, była to prośba wydawców.

– Sądzę, że było to nieczyste zagranie pijarowe. Skończyłem pisać swoją książkę w marcu i do czasu, kiedy zamieściłem ostatnie rozdziały, miałem już umowę z Eksmo. I, ogólnie, również rozważałem taki wariant – pokazać zakończenie tym, którzy wydadzą pieniądze na książkę. Ale uznałem, że byłoby to nie fair w stosunku do osób, które wchodzą codziennie na stronę i tak samo czekają.

A więc, jeśli Wydawnictwo Eksmo poprosi Pana o usunięcie części tekstu ze strony, odmówi Pan?

– Raczej nie… Tak czy inaczej, powieść zostanie w archiwach internetu i żeby ją znaleźć, wystarczy będzie wpisać w wyszukiwarkę moje imię, nazwisko i tytuł książki. Nie umieściłem na stronie samego pliku tekstowego, żeby uniknąć piractwa, ale to nie jest żadna przeszkoda – w kilku internetowych bibliotekach książka już krąży i każdy, kto nie ma ochoty czytać jej na mojej stronie, może ją sobie ściągnąć stamtąd.

Projekt jest zakończony, książka została opublikowana. Została strona i forum. Została społeczność użytkowników. Co będzie z tym wszystkim dalej?

– Oczywiście, projekt rozwija się. Codziennie wchodzę na forum, czytam księgę gości, odpowiadam na pytania. Przewaga Metra nad Czasem zmierzchu polega na tym, że to nie jest po prostu powieść, a gotowe uniwersum, w którym można pisać swoje historie, rysować komiksy, tworzyć gry.

Źródło: Компьютерра #31 [603]
Źródło tłumaczenia: Dmitrij Głuchowski po polsku [KLIK]
Tłmaczenie wywiadu: Rączka

[1] W 2000 roku Stephen King eksperymentalnie zaczął umieszczać w sieci rozdziały swojej powieści Roślinka. Warunkiem kontynuacji publikowania dla Kinga była określona suma wpłat od czytelników za już wrzucone fragmenty. Jednak czytelnicy, którzy zapłacili za kilka pierwszych rozdziałów, w miarę rozwoju fabuły, stracili zainteresowanie. Powieść Roślinka pozostaje nieukończona do dziś i nie wiadomo, czy kiedykolwiek zostanie dokończona. Nieco więszym sukcesem mógł cieszyć się drugi interaktywny eksperyment. Przez dwa lata na stronie stephenking.ru umieszczano brudnopisy tłumaczeń powieści Kinga z cylu Mroczna Wieża. W dyskusji na temat tłumaczeń udział brał sam tłumacz Wiktor Weber oraz goście strony, którzy stali się „betatesterami” rosyjskiej wersji tekstu. Wspólnymi siłami, zredagowali trzy tłumaczenia – piątą, szóstą i siódmą część Mrocznej Wieży.

[2] Siergiej Łukjanienko przez kilka miesięcy umieszczał rozdziały swojej nowej powieści w sieci, jednak w lipcu 2005 roku oznajmił, że musi zakończyć publikację: „poprosił mnie o to wydawca, a i sam zdrowy rozsądek mi to podpowiada” .

[3] Wasilij Gołowaczow – rosyjski pisarz-fantasta, scenarzysta i producent. W jego twórczości głównymi motywami jest kosmiczne science-fiction i powieść patriotyczna.

KOMENTARZE:

Dodaj komentarz